Co skłania ludzi, żeby podróżować?
Co skłania ludzi, aby co jakiś czas opuszczać swoje miejsce zamieszkania, przechodzić przez ten cały proces planowania wyjazdu, podliczania funduszy, zamawiania biletów, szukania hoteli, pakowania się, a później stresowania się czy aby niczego nie zapomnieli i modlenia się o to, aby wszystko poszło dobrze!?!
Przyznam się, że sam rzadko podróżowałem, byłem raczej typem domownika, takim co to wraca do domu i czerpie przyjemność z prostych rzeczy, jak dobry film wieczorem, czerwone wino i gazetka. Ciężko mi więc było zrozumieć ludzi, którzy swój wolny czas woleli poświęcić na podróże, w szczególności na długie podróże do „egzotycznych” krajów, bez wszelkich wygód i bez pewności gdzie wyląduje się dnia następnego.
Poprosiłem zatem o pomoc swoich przyjaciół, wielokrotnie bowiem słyszałem od nich „niech tylko dostanę ten urlop, a już mnie tu nie ma”. Poprosiłem, aby wyjaśnili mi czemu tak za wszelką siłę chcą gdzieś wyjeżdżać, czemu jest im tutaj aż tak źle, żeby szukać tego szczęścia gdzie indziej… i czemu w takim razie zawsze wracają? Mój przyjaciel odparł wówczas „tutaj jest mój dom, zawsze będę tu wracał. A tam… tam jest inny świat, nie zawsze lepszy, ale za to ciekawszy, pełen nowych ludzi, nowych miejsc, innych kultur, odmiennych sposobów na życie… uwierz mi, z telewizji, czy książek nie nauczysz się tak wiele jak podróżując”. Powiedział mi jeszcze jedno „ty decydujesz jak chcesz przeżyć swoje życie… nie przesiedź go, bo możesz kiedyś żałować”. Przypomniała mi się momentalnie, jeszcze z czasów szkolnych, przypowieść o talentach, w której pan rozdał pieniądze swoim sługom, a następnie wyrzucił spod swoich skrzydeł tego, który jako jedyny ukrywając swoją część, zakopał ją w ziemi. Może to trochę śmieszne, ale ta przypowieść była właśnie o mnie, zdałem sobie w jednej chwili, że stoję w miejscu, a stojąc w miejscu nie dość, że się nie rozwijam, to jeszcze się wręcz cofam.
Kiedy tak siedziałem z przyjaciółmi i słuchałem coraz to nowszych opowieści z ich wojaży, zadałem sobie pytanie „a o czym ja będę kiedyś opowiadał swoim synom, czy wnukom?!?”. Wtedy też krzyknąłem, chyba w geście rozpaczy „gdzie mam jechać? Powiedzcie mi, a pojadę!!”. I tak, jedni ze zdumieniem inni ze śmiechem, zgodnie powiedzieli: „Irlandia” . Nieraz byli tam w pracy, stwierdzili jednak, że dla takiego poukładanego człowieka jak ja będzie to i tak niezła szkoła życia. Tydzień później jechałem już do Niemiec, aby stamtąd wylecieć do zielonej krainy – Irlandii. Lądując na lotnisku w Cork miałem niewiele gotówki w portfelu, dużą torbę podróżną, która dała mi się we znaki i zero pomysłów co dalej. Spędziłem jednak w Irlandii prawie trzy tygodnie, objechałem autokarem całe południowe wybrzeże, poznałem mnóstwo niesamowitych ludzi, między innymi z Afryki, Australii, Francji, ale również i Polski, no i oczywiście z samej Irlandii, zobaczyłem wiele ciekawych miejsc, wielkie wrażenie zrobiły na mnie klify, porty… ale chyba najbardziej zapamiętałem jednak życie wieczorne i kulturę irlandzką. Tak, wróciłem do domu z długami, ale także z niesamowitymi wspomnieniami. Od tamtej pory byłem jeszcze we Włoszech, Anglii, Holandii… a w planach mam ciągle USA. Niezła zmiana jak na zamkniętego w czterech ścianach, przy telewizorze mieszczucha! Ale cóż, w końcu życie ma się tylko jedno, więc trzeba „żyć tak, jakby ten dzień miałby być twoim ostatnim”.
---
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz